Bo sprawa ma się właśnie tak. Miałam wrócić po maturach, później po jej wynikach, następnie po wynikach rekrutacji. A tu niedługo sierpień się skończy, a mnie jak nie było, tak nie ma.
Na dobrą metę nie wiem o co chodzi. Bo codziennie jestem uświadamiana, iż czekacie, że macie nadzieję, iż kiedyś tam wrócę w wielkim stylu, jak to zazwyczaj miało miejsce u Wojtka czy Księciunia. A tu trach! Moi Drodzy ( nie zwracam się moje Drogie, bo wiem, że blogi czytają również faceci, o czym jakiś czas temu zostałam dość wybitnie uświadomiona), mojej nieobecności nie zwalam na czynniki zdrowotne, o których pisać nie będę, nie zwalam też na to, że jakiś czas temu wylądowałam z łapą w gipsie, ani na przeprowadzkę do Białegostoku za miesiąc (zakochałam się w Podlasiu, mówię Wam!). Ani na nic, do czego należy zaliczyć wszelkie sprawy osobiste, opiekę nad kociakami i tak dalej. W sumie problem leży chyba w lenistwie. Mówią, iż osoby urodzone w niedzielę takie właśnie są, no ale co ja mam począć na to, że u mnie się to chyba skumulowało, bo na świat przyszłam w Wielką Niedzielę i to w momencie świątecznego śniadania? W chwili, gdy otwieram laptopa, wolę robić milion innych rzeczy. Pisanie schodzi na dalszy plan. Ostatnie co naskrobałam, to kawałek reportażu na konkurs, którego ostatecznie nie wyślę, ponieważ wyszło z tego coś innego, bardzo dziwnego.
Jakby tego wszystkiego było mało, mam problem z Jaką, konkretniej z szablonem. Chciałam zmienić, a tu błąd. Wiem, wiem. Liczy się przede wszystkim treść, ale literki nie wyglądają zbyt super na jednolitym szarym tle, gdzie nie mogę przez jakieś "errory" dodać nawet głupiego nagłówka. Prawdopodobnie przeniosę wszystko na innego bloga, to jedyne rozsądne rozwiązanie z tejże sytuacji. Zresztą nie wiem. Informatykiem nigdy nie byłam i nie będę.
I przepraszam, że ostatnio nic nie komentuję, ale wiecie co? Zawsze, kiedy tylko czytałam Wasze cudne opowiadania, byłam w takim nastroju, iż nie mogłam nic sensownegoo napisać. Przepraszam. Obiecuję poprawę, ale moje obietnice kończą się stosunkowo różnie. Mam wielką nadzieję, że się to zmieni.
No ale dobrze, dość tego użalania się nad sobą. Liczę na poprawę, ale nawet na nią nie mam zbytniej ochoty. Odnoszę też wrażenie, że gdybym właśnie teraz zabrała się do pisania, Jakuś by poparzył się śmiertelnie patelnią w swoim krakowskim mieszkanku, a Rozalii pękłoby serce z rozpaczy, gdyż u Kamila wystąpiłyby poważne komplikacje, tak zupełnym przypadkiem. To wiecie co? Ja wolę jednak nie ryzykować na chwilę obecną i kryzys po prostu przeczekać.
Bo w końcu, kto by chciał stracić wszystkich swoich bohaterów wyłącznie przez swoje zachcianki?